Dlaczego Miami nie robi „za dużo” ze swoim Grand Prix F1

Weekend w Miami wywołał liczne krytyki i wyśmiewania z powodu czasami „za dużo” dodatków i dużej liczby VIP-ów, którzy przyjechali z tej okazji na Florydę. Ale czy nie byłoby to raczej pochlebne dla F1?

opublikowany 10/05/2022 à 16:14

Tomek Viala

0 Zobacz komentarze)

Dlaczego Miami nie robi „za dużo” ze swoim Grand Prix F1

Pole startowe było zatłoczone, co rzadko zdarza się przed Grand Prix Miami @Photo Xavi Bonilla / DPPI

Oczywiście, powiedzenie „Zadowolić wszystkich, to zadowolić każdego” mogli znaleźć sens w ciężkiej próbie, której właśnie doświadczyliśmy na Florydzie. Ponieważ jednak debata ta wywołała tak wiele reakcji, pytań, a nawet ataków ze strony jej krytyków, w tym artykule wstępnym równie dobrze możemy sprzeciwić się słowu tych opinii. I jeśli ostatecznie weekend, który właśnie przeżyliśmy podczas Grand Prix Miami, nie był raczej oznaką sukcesu dla F1, w przypadku Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie w przypadku Liberty Media, która realizowała ten cel od chwili pojawienia się tej kategorii w 2016 r.? Pytanie zostało zadane, poniższe argumenty będą próbowały je poprzeć.

Spektakl poprzez sport, kulturę made in USA

Tydzień spędzony przez F1 na Florydzie pod wieloma względami powrócił do zapachów, jakie Monako może emanować każdego roku. Mnóstwo markowych gości VIP, niekończące się wydarzenia i marketing, fałszywa marina, która przyciąga wiele uwagi itp. Wydarzenia, które czasami mogą wkroczyć w sport, to prawda. Ale czy nie jest to ostatecznie cecha charakterystyczna sportu w Stanach Zjednoczonych?

Bo tego rodzaju amerykańskie show nie jest tak naprawdę niespodzianką, a raczej znakiem rozpoznawczym. O występach, jakie NFL zapewnia nam w każdej przerwie Superbowl, mówi się tak samo dużo, jak o samym meczu. Reklamy sprzedawane są po wysokich cenach, publiczność zachwyca się spektaklem, jaki oferuje jej w oczekiwaniu na powrót aktorów, a sami artyści czują się wyróżnieni, a nawet uprzywilejowani takimi zaproszeniami. NBA to także model w swoim rodzaju, który wykorzystuje każdą przerwę (Bóg jeden wie, że jest ich wiele w meczu), aby zapewnić rozrywkę, każdą bardziej szaloną od poprzedniej – łącznie ze słynnym wyścigiem dzieci, który warto objechać.

Krótko mówiąc, udając się do Miami, jednego z najbardziej turystycznych i atrakcyjnych miast w Stanach Zjednoczonych, F1 nie mogła uniknąć takiego schematu. Nawet w nią grała, a kierowcy i zespoły grają w nią z łatwością. Z pewnością należy pamiętać o ważnym aspekcie: oryginalności i nowości. Ostatecznie nie podejmujemy dużego ryzyka, stwierdzając, że w przyszłych edycjach dane te mogą nieco zaniknąć. Dostojni goście, którzy najwyraźniej sprawili w ten weekend sporo problemów, w kolejnych latach mogą nie zapełnić tak licznie stawki przed startem. Miechy z pewnością trochę opadną, co ostatecznie sprawi, że samo wydarzenie będzie mniej oczekiwane.

Wreszcie trochę entuzjazmu dla F1 za Atlantykiem

Po drugie – tak, to słowo nadal istnieje – świat F1 od dawna narzeka na brak atrakcyjności, a przede wszystkim zainteresowania jej dyscypliną w Stanach Zjednoczonych. Od czasu uderzenia huraganu w Netflix karty zostały całkowicie rozdystrybuowane. Szał wydaje się silny, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, a fala, jaką było Grand Prix Miami, była tylko jego wyrazem.

Przypominamy, że przez cały weekend na trybunach zgromadziło się blisko 240 000 widzów. Nawet wygórowane ceny udziału w wyścigu ich nie zniechęciły, a mimo to możemy tylko ubolewać – 604 euro za najtańsze miejsce, drugie najdroższe Grand Prix sezonu za… Monako. Kibice byli obecni nawet w środowy wieczór, twarzą w twarz z dwudziestoma kierowcami startującymi na starcie, z pewnością zaskoczeni widokiem tak wielu ludzi w dniu, który generalnie nie cieszy się dużym zainteresowaniem. Początki weekendu, który miał się odbyć śpiewająco. Na wszystkich planach.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Czy zwycięstwo Verstappena w Miami będzie punktem zwrotnym sezonu?

Parafrazować Romain Grosjean, obecnie mieszkaniec „magicznego miasta” i udzielany wywiadu przed Grand Prix, ludzie mówili tylko o tym wyścigu. Wyjście Nascar lubIndycar, które generalnie monopolizują serca Amerykanów, F1 stała się zabawna i atrakcyjna. Być może nie jest to już sport tak wyraźnie „europejski” jak zwykle. Dowodem na to jest pojawienie się trzeciego wydarzenia w USA w 2023 r., oczywiście w Las Vegas – co może być jeszcze bardziej ekscentryczne.

Niezbyt nieciekawe Grand Prix

Wróćmy jednak do sportowca, bo to się w ostatecznym rozrachunku liczy. Nie można powiedzieć, że wyścig był nudny. Podczas Grand Prix Miami doszło do aż 45 wyprzedzeń, co czyni go drugim najbardziej owocnym wyścigiem sezonu, po 58 w Bahrajnie.

Jeśli oczekiwanie na zwycięstwo trwało tylko około dziesięciu okrążeń, trudno winić organizatorów lub projektantów toru. Raczej należy zrzucić winę na siebie Verstappen et czerwony Byk, winny bycia zbyt wydajnym (w tej chwili) dla konkurencji, a zwłaszcza dla Ferrari.

Z drugiej strony z tyłu akcja płynęła ze wszystkich stron. Walka Hamilton/Russell długo trzymał widzów w napięciu – cóż, widzów, bo w tym przypadku reżyserzy zawiedli – podobnie jak szalony powrótEsteban Oconostatni na starcie i dziewiąty na mecie.

Z pewnością jest wiele aspektów do poprawy w przyszłych edycjach Grand Prix Miami. Od braku przyczepności poza torami jednomiejscowych pojazdów – związanego z asfaltem umieszczonym przed wyścigiem – po brak Tecpro w niektórych miejscach, nad czym ubolewano Sainz i Ocon, przechodząc przez szykanę zakrętów 14, 15 i 16, wyraźnie nieprzystającą do tempa i skali F1. Ale ideą tego redakcyjnego, nieco zorientowanego, było przede wszystkim przedstawienie tego weekendu z innej perspektywy. Taki, na który z pewnością czekali Amerykanie i który czasami potrafi zdezorientować najbardziej historycznych zwolenników F1.

To także kalendarz F1. Grand Prix w czterech zakątkach globu, na torach tak wyjątkowych jak każdy inny. To właśnie sprawia, że ​​sezon jest tak bogaty i różnorodny, jak to tylko możliwe. I tego z pewnością powinniśmy się spodziewać w nadchodzących latach. Bez odwracania się plecami od naszych historycznych i ekscytujących torów. To dobrze, za niecałe dwa tygodnie F1 wraca do tego, co zna najlepiej… Barcelony.

0 Zobacz komentarze)